Apokalipsa na bank

Dużo czasu minęło od ostatniego mojego wpisu, który miał nastrajać optymistycznie. Ten niestety nie będzie. Choć może dla tych, którzy umieją czytać między wierszami…

Długo nic nie pisałem, bo naokoło tyle się działo! Po pierwsze przeprowadzka do nowego mieszkania, razem z moją lubą. Po drugie, i to już nie będzie takie przyjemne w skutkach, na rynkach finansowych taki sajgon, że nie wiadomo od czego zacząć. Myślałem, czy napisać o ciekawym paradoksie: co dzieje się, gdy spotyka się dwóch złodziei? Analogiczna sytuacja, miała miejsce na przełomie października i listopada, gdzie w jednym narożniku mieliśmy gościa który popełniał coś, co nazywa się „spoofing”, czyli sprzedawał coś czego nie ma po to, aby obniżyć tego cenę, następnie anulować ofertę i skorzystać na wykreowanej obniżce. W drugim narożniku mieliśmy tzw. „front runnera”, czyli gościa, który dzięki specjalnie zaprojektowanym maszynom do szybkich transakcji (High Frequency Trade) padł „ofiarą” tego pierwszego. Miałem o tym napisać. Ale to takie trywialne.

Miałem napisać o kredytowym murze, jaki dzieli społeczeństwo, przez niektórych nazwanym wręcz „murem apartheidu”: z jednej strony mamy nas, zjadaczy chleba, którzy mają dostęp do kredytu za powiedzmy 6% w górę (plus prowizje), z drugiej zaś mamy spekulantów finansowych, którzy mają dostęp do nieograniczonej ilości pieniędzy dzięki koneksjom z centralnymi bankami różnych krajów (ten z Japonii jest wyjątkowo hojny, dając jakieś śmieszne ułamki procenta na pożyczce, oczywiście tylko jeśli masz już miliony na koncie). Miałem napisać, ale przecież to jest takie oczywiste.

Ciekawy wydał mi się też przez chwilę temat inflacji i deflacji. Że jedno z drugim to nie jest taka prosta sprawa jak nam się wydaje. Że banki mydlą nam oczy tekstami „chcemy walczyć z deflacją”, żeby umotywować masowy dodruk pieniędzy. A tymczasem ten dodruk ją tworzy. Bo cała ta kasa idzie do kieszeni maklerów i w pompowanie kolejnych baniek spekulacyjnych, od dzieł sztuki po nieruchomości. A co zostaje dla Kowalskiego? Nic. Kredyt na 6 procent i praca od przez 8h dziennie. Ale on już się z tym pogodził, ja też zresztą. To chyba mało ciekawe.

O, a może napisać o kolejnej karze jaką miał zapłacić jakiś bank? Taki na przykład brytyjski Barclays ukarany został pod koniec roku na kwotę 150mln dolarów. Za co? Bo anulował transakcje swoich klientów, kiedy uznał, że działają one „na szkodę” banku. Wg Barclays, status quo nietykalności banków musi być bowiem zachowane. W głowie się nie mieści, jeśli mieliby coś w życiu stracić, przecież po coś ukuto sformułowanie „too big to fail” – za duży by upaść? Żeby postawić na swoim są w stanie naruszyć każde prawo. Ale w sumie… kogo to obchodzi. Nie obchodziło nikogo manipulowanie LIBOR i Forex będzie kogoś obchodzić jedno małe przestępstwo? No przecież zapłacili karę, nie?

Aha, no i jeszcze fajny nius do opisania, nawet taki trochę śmieszny. Wyszło na jaw, że JP Morgan w 3/4 firm, które wstawił na giełdę w Chinach, jako prezesów obsadził swoich znajomych i członków rodziny innych prezesów. Ale kumoterstwo, nie? Co, nieśmieszne? Że to normalne? Aha…

A to, że rząd we Włoszech będzie ratował niewypłacalne banki 3,8 miliardami euro (inne źródła mówią o 3,6mld)? Że Richard Fisher, były członek FED’u przyznał, że Bank Centralny USA źle zrobił uruchamiając programy „poluzowania polityki pieniężnej” i że czeka nas „niewygodny okres trawienia” co można jednoznacznie zrozumieć jako „kłopoty”? Też mało ciekawe?

No właśnie. Miotając się między tymi wydarzeniami stwierdziłem, że mogę spokojnie poświęcić swoje życie na pisaniu bloga o tym, co wyczyniają pokrętni ludzi tego świata, bowiem ich kreatywności w oszukiwaniu i okradaniu ludzi w białych rękawiczkach nie ma końca. Tyle że nie chcę tego robić. Wolę skupić się na rzeczach, które są pozytywne i je wspierać. Jeśli miałbym dać jakąś listę najważniejszych rzeczy, wskazówek co do prowadzenia własnych finansów, to brzmiały by one następująco:

1) Pod żadnym pozorem nie wchodź w dłuższe relacje z Bankiem lub inną instytucją finansową.

Kurczę, to w zasadzie wyczerpuje temat. Chcesz kredyt? Ok, ale tylko jeśli potrzebujesz go, żeby rozkręcić biznes i wiesz, że za 3-5 lat go spłacisz. Po tym okresie wszystko może się zdarzyć. Rynki upaść, a Ty zostaniesz z mnóstwem zer do spłacenia. Kredyt na samochód? Weź rower, jeszcze będziesz zdrowszy/a, ewentualnie wsiądź w tramwaj albo autobus, przecież po coś one są. Kiedy ktoś wciska mi ubezpieczenie od nagłego wypadku, zawsze pytam „grozisz mi?”.

A jeśli masz za dużo pieniędzy, absolutnie nie wchodź w hazard albo spekulacje – bo zwyczajnie wszystko stracisz. Lepiej już kupić bulionowe srebro czy złoto i trzymać w przysłowiowej skarpecie, albo ostatecznie wpłacić gdzieś na lokatę. Oczywiście do wysokości jakiejś kwoty, bo wiadomo, bank pada i nasze oszczędności powyżej gwarantowanej kwoty „pyk!”, jak kamfora. Jeśli masz ich naprawdę dużo, pobaw się w inwestora, w Polsce jest mnóstwo start-upów, które potrzebują gotówki, trzeba tylko poszukać.

Nadchodzący rok 2016 być może nie będzie wcale przełomowy. Ale wolę dmuchać na zimne i wziąć się do roboty. Żeby było za co kupić konserwy, kiedy przyjdzie wreszcie to post-apo. Nadal będę czasem tu wpadał, ale zobaczymy z jakimi tematami.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *